Maciej Balcar – „Wierny sobie”. Rozmowa z artystą przed wałbrzyskim koncertem zespołu Dżem

27 kwietnia 2015. fot. Jacek Zych | Dziennik Wałbrzych | Wszekie prawa zastrzeżone

W ubiegłą sobotę kultowy Dżem dał koncert w wałbrzyskim Aqua Zdroju. Było to rasowe bluesowo-rockowe granie. Zapraszamy do lektury wywiadu z Maciejem Balcarem, jakiego artysta udzielił specjalnie portalowi lubie.walbrzych.pl. Zapytaliśmy go o granie w Dżemie, muzyczne fascynacje, pomaganie innym i Wałbrzych.

LubięWałbrzych.pl (LBW): Dżem ma oddane grono fanów. Prężnie działa oficjalny fan club, a piątkowa „Muzyczna poczta UKF” w Trójce nie może się obyć bez waszej piosenki. Inne zespoły zazdroszczą wam fanów?
Maciej Balcar (MB): Zazdroszczą na pewno, ale myślę, że w równym stopniu, wynikających z tego faktu, sytuacji koncertowych. Gramy regularnie co roku około 100 koncertów i to są takie koncerty prawdziwe. Przychodzą na nie wytrawni znawcy Dżemu i bardzo często bez jakiegoś szczególnego medialnego wsparcia i szumu radiowo-telewizyjnego, tylko pocztą pantoflową, koncerty się wyprzedają. To jest rzecz, której faktycznie można nam pozazdrościć.

LBW: Jaki macie sposób na zachowanie świeżości i frajdy z grania oraz dobrego klimatu w samym zespole, mimo tak dużej liczby koncertów?
MB: Każdy inaczej do tego podchodzi. Część z nas spędza czas z rodziną i lubi zaszyć się w domu, część aktywnie wypoczywa, chodząc po górach, jeżdżąc na rowerze. Najważniejsze jest to, że po dłuższej przerwie potrafimy z zaangażowaniem wrócić na trasę. Podczas zbyt długiej przerwy nawet zaczyna nas nosić. To chyba najlepszy dowód, że z jednej strony potrafimy odpoczywać w krótkim czasie, a po drugie, wspólne granie to nasza prawdziwa pasja.

LBW: A nie korci was, żeby wejść do studia i nagrać nowy materiał?
MB: Niedługo pewnie coś takiego się wydarzy, jednak w przypadku Dżemu to są sytuacje zupełnie nieprzewidywalne. Potrafimy w ciągu miesiąca zrobić bardzo dużo, ale nie jest to coś, co da się zaplanować, czy też przewidzieć w jakikolwiek sposób. Ten zespół nigdy tak nie funkcjonował i nigdy prawdopodobnie nie będzie.

REKLAMA

LBW: W maju Dżem będzie grał przed Lynyrd Skynyrd. Czy to ważny dla pana zespół? Czy słucha pan takiej muzyki?
MB: Owszem, lubię Lynyrd Skynyrd i traktuję jako jeden z ciekawszych zespołów amerykańskiego Południa. Szanuję ich, ale nie mam tego charakterystycznego mrowienia, które na pewno towarzyszy teraz moim kolegom, kiedy myślą o supportowaniu Skynyrdów. Oni wyrastali przy płytach Lynyrd Skynyrd. Natomiast ja najpierw słyszałem utwory Dżemu, a dopiero później Creedence Clearwater Revival, Lynyrd Skynyrd i te rzeczy, na których Dżem się wychowywał. Z tego więc powodu inaczej patrzę na te zespoły, ale jak najbardziej uważam, że dla zespołu będzie to bardzo ważna i pamiętna chwila.

LBW: Tytułowa piosenka pana solowej płyty „Ruletka” mówi o tym, jak los z nami igra. Czy pan poddaje się z pokorą temu, co los przynosi czy raczej walczy z nim?
MB: Wydaje mi się, że wbrew pozorom mamy pewien wpływ na to, co nas czeka i potrafimy sprzyjać losowi poprzez pozytywne i intensywne myślenie o czymś. To jest udowodnione i wiele osób to potwierdza. Pewnie nie wszystko da się w życiu przewidzieć. Zawsze element zmienności będzie występował, a element zaskoczenia wprawiał nas w zakłopotanie i frustrację. Ale jednak w dużym stopniu my sami jesteśmy odpowiedzialni za to, co się dzieje w naszym losem. Ruletka będzie się kręcić, ale ja staram się, by liczby były w miarę przewidywalne.

LBW: Na początku kariery odrzucił pan intratne propozycje współpracy z Robertem Jansonem i Robertem Chojnackim, które prawdopodobnie przyniosłyby panu od razu sukces. Pan wolał zaryzykować i pójść własną drogą. Wierność sobie jest najważniejsza dla artysty?
MB: Myślę, że trzeba samodzielnie podejmować decyzje, być za nie odpowiedzialnym i z konsekwencją dokonywać wyborów. Tak naprawdę nie wiemy, czy faktycznie osiągnąłbym jakiś ogromny sukces nagrywając z Robertem jednym lub drugim. A co za tym idzie, czy zespół Dżem wpadłby na pomysł, żeby nawiązać współpracę z wokalistą od Roberta Jansona? Na pewno nie. Myślę, że wszystko ma jakiś sens, tylko my go nie widzimy na pewnym etapie. Tego się ostatnio intensywnie uczę i przyswajam sobie, że pewne rzeczy, które są dla nas niekoniecznie zrozumiałe, wydarzając się i w tym momencie nas frustrując, tak naprawdę wydarzają się po coś. Kluczową kwestią jest nasza reakcja. Dopiero za jakiś czas jesteśmy w stanie docenić, czy podjęliśmy dobrą czy złą decyzję.

LBW: Kiedy ostatnio udzielał pan wywiadu naszemu portalowi na pytanie o „Jesus Christ Superstar” odpowiedział pan: „(…) zaczynam się martwić, co zrobię, kiedy z jakiegoś powodu będziemy musieli to zdjąć z afisza”.
MB: Kiedy to było?

LBW: W 2011 roku.
MB: Na razie póki co z zadowoleniem stwierdzam, że nie szykuje się. Spektakl przechodzi swój renesans. Na początku roku zmobilizowaliśmy siły i zrobiliśmy kilka prób całościowych, by poukładać wszystko to, co reżyser wymyślił, a co przez mogło się zacząć rozmywać w naszych wyobrażeniach przez te 15 lat. Tym bardziej, że reżyser Marcel Kochańczyk kilka lat po premierze zmarł i ten cykl prób był jak najbardziej potrzebny. Spektakl dostał kopa i fajnych emocji jak przy premierze. Wszystko jest więc na dobrej drodze, żeby ten rekord bić dalej.

LBW: Dave Matthews Band to jeden z pana ulubionych zespołów. Czy wybiera się pan ich na październikowy koncert?
MB: Tak. Będę miał okazję wraz z innymi Polakami gościć ich pierwszy raz na naszej polskiej ziemi w Gdańsku. Dzień wcześniej Dave Matthews Band będzie grał w Berlinie. Z racji tego, że do Berlina mam bliżej, planuję być na obydwu koncertach. Mam zarezerwowane te daty u mojego menadżera i on wie, że tego dnia żadnych koncertów nie należy planować.

LBW: Jest pan zaangażowany w działalność charytatywną, od lat wspiera hospicjum ”Cordis”. Dlaczego pomaganie innym jest tak ważne?
MB: To naprawdę nie kosztuje nic – tylko trochę czasu i energii, czasem parę groszy, według indywidualnych możliwości. Każdy, kto kiedyś otrzymał taką pomoc, nigdy jej nie odmówi. Są też tacy ludzie, których nieszczęścia do tej pory nie spotkały. Co nie oznacza, że one się nigdy nie pojawią. Ci wszyscy, którzy pomagają nie mając żadnych złych doświadczeń, prawdopodobnie potrafią sobie wyobrazić, że kiedyś być może będą musieli liczyć na czyjąś pomoc. Wydaje mi się, że dzięki pomaganiu czujemy się lepiej i w jakiś sposób podnosi się nasze wyobrażenie o drugim człowieku. Ponieważ my się tak zachowujemy, to tak też zaczynamy postrzegać świat. On staje się odrobinę lepszy, bo postrzegamy go przez pryzmat współczucia, pomagania innym. Pomagam w niewielkim zakresie, nie robiłbym wokół tego szumu, bo to jest coś, na co stać każdego.

LBW: W Wałbrzychu nie jest pan po raz pierwszy. Czy miał pan okazję pozwiedzać nasze miasto?
MB: Tak, kilkakrotnie, choć muszę przyznać, że mam trochę pomieszaną topografię. Nie wiem dlaczego, ale ciągle mi się wydaje, jakby Wałbrzych był podzielony na dwie części. Kiedy mam tu do załatwienia dwie sprawy, to muszę przejechać z 20 km i jestem w szoku. Okazuje się, że to jest ciągle Wałbrzych, a ja mam wrażenie, jakbym przemieszczał się gdzieś w aglomeracji śląskiej. Tam jest miejscowość za miejscowością i zabudowania ciągną się kilometrami. W Wałbrzychu i Świdnicy mam znajomych z racji tego, że studiowałem na Wydziale Architektury Politechniki Wrocławskiej. Oni też pojawiają się na koncertach. Tu mamy też kilku bardzo wiernych fanów, którzy pojawiają się od lat na dżemowych koncertach. Wałbrzych to jak najbardziej pozytywne skojarzenia i dobry przyczółek, by wyskakiwać w góry.

Rozmawiała Alicja Śliwa foto: Jacek Zych

Dodano: