Wałbrzych, podobnie, jak inne samorządy w regionie czeka na pieniądze na wypłatę tak zwanego „dodatku węglowego”. Środki na wypłatę świadczenia za pośrednictwem wojewodów przekazuje rząd. Okazuje się także, że wnioski o świadczenie dość często składali także ci, którzy raczej na pieniądze nie mają co liczyć.
Jak wynika z naszych rozmów z urzędnikami, nawet około dziesięciu procent wszystkich złożonych wniosków pochodzić może od osób, którym „dodatek węglowy” nie przysługuje.
Okazuje się, że zdarzały się przypadki, gdy o świadczenie starali się mieszkańcy… Podzamcza. Przypomnijmy, w tej dzielnicy mieszkańcy korzystają z ogrzewania sieciowego i dodatek im nie przysługuje.
Urzędnicy w rozmowach z naszymi reporterami przyznają także, że zdarzały się sytuacje, w których z jednego adresu składano kilka wniosków. Mieszkańcy po prostu przekonywali urzędników, że nawet, gdy w mieszkaniu jest jeden piec, to lokatorzy prowadzą kilka oddzielnych gospodarstwa.
Prezydent Wałbrzycha przyznaje, że liczba nieprawidłowych wniosków wahała się w okolicach 440 na ponad 4 tysiące rozpatrzonych. Samorządowcy dość często wskazują, że część winy leży po stronie niezbyt precyzyjnych przepisów.
– Po raz kolejny, ustawa, która była pisana na kolanie, bez konsultacji społecznych, bez słuchania nas, bo myśmy, jako samorządy zwracali od początku uwagę na pewnego rodzaju nieścisłości, które były zawarte w tej ustawie, powoduje, że ludzie postępują w taki, a nie inny sposób. Jeżeli prawo nie jest napisane tak, że jest jednoznaczne i każdy je odpisuje w sposób właściwy, to zdarzają się takie sytuacje. U nas i tak to jest marginalny problem. Wiem od innych burmistrzów i wójtów, że są takie miejscowości, gdzie wójt ma trzy tysiące mieszkańców, a wniosków ma sześć tysięcy – mówi Sylwia Bielawska, wiceprezydent Wałbrzycha.
W sobotę przepisy dotyczące „dodatku węglowego” zostały znowelizowane. Do tej pory pieniądze na świadczenie miały być wypłacone mieszkańcom w ciągu trzydziestu dni, teraz okres ten wydłużono do sześćdziesięciu dni.