Wałbrzych z oddali: Twarzą w twarz z Prezydentem

17 września 2016 11:20. fot. archiwalna Prezydent Roman Szełemej na z mieszkańcami Wałbrzycha spotkaniu poświęconym rewitalizacji Śródmieścia. fot. Jacek Zych / Dziennik Wałbrzych

16 września 2016 roku pozostanie dla mnie dniem historycznym, ponieważ tego właśnie dnia miałem okazję stanąć oko w oko z prezydentem Romanem Szełemejem. Do spotkania doszło w bibliotece gdańskiego Europejskiego Centrum Solidarności, gdzie prezydent Wałbrzycha na zaproszenie gospodarza miasta, Pawła Adamowicza, uczestniczył w debacie prezydentów miast „o samorządności w czasach kryzysu demokracji”.

Roman Szełemej był uczestnikiem debaty obok wspomnianego włodarza Gdańska i prezydenta Sopotu Jacka Karnowskiego oraz prezydentów Poznania, Jacka Jaśkowiaka i Białegostoku, Tadeusza Truskolaskiego. Ja skromnie wystąpiłem w roli „głosu z sali”.

Jedynie słuszny przekaz

Zanim jednak opowiem nieco więcej o moich wrażeniach po wystąpieniu prezydenta Wałbrzycha i o tym, jakiej odpowiedzi udzielił na zadane przeze mnie pytanie, napiszę słów kilka o samej debacie. Była ona jednym z elementów obchodzonego w Gdańsku „Tygodnia Demokracji” i jak się spodziewałem, miała dotyczyć stanu demokracji lokalnej, na szczeblu samorządowym i szerzej – samorządności w czasach kryzysu demokracji. Bo teza organizatorów jest taka, że demokracja znalazła się w kryzysie. A nawet w odwrocie.

Wspólny przekaz nie może dziwić, jeśli weźmie się pod uwagę, że prezydent Adamowicz i pozostali włodarze wywodzą się z jednego środowiska politycznego i ideowego, nawet jeśli do wyborów szli pod prywatnym szyldem (a jednak z poparciem konkretnej partii) lub w trakcie swoich kolejnych kadencji rezygnowali z legitymacji partyjnych (co było wymuszone przez niesprzyjające okoliczności natury prawnej). Ponadto, gospodarz miejsca spotkania, dyrektor ECS Basil Kerski też nie odżegnuje się od politycznych sympatii bliskich temu jednorodnemu środowisku, a i moderator debaty, szef gdańskiego oddziału Gazety Wyborczej Mikołaj Chrzan, bardziej lubi tych, niż tamtych.

REKLAMA

Tak więc, w jednolitym dość gremium odbywała się debata, której przysłuchiwali się, między innymi, uczniowie dwóch gdańskich szkół średnich. Ich do odwiedzin w ECS zachęciły sobie tylko znanymi sposobami, panie nauczycielki.

I to jest mój pierwszy zarzut – owa jednolitość forum. W dyskusji o demokracji to chyba jednak nie wypada, ale jak rozumiem, miało być szybko, sprawnie, a przekaz płynący do publiczności miał być spójny i dobitny. Mam więc pewną trudność z orzeczeniem, czy była to debata, czy może wykład na wiele głosów skierowany do tych, o których dusze i umysły toczy się gra.

Druga rzecz – szkoda, że znakomite gremium włodarzy-dyskutantów nie zaprosiło do swojego grona żadnej pani. Czy nie ma w Polsce, w dużych lub średnich miastach żadnej samorządnej, demokratycznej prezydentki lub burmistrzyni, która by nie była zajęta akurat zagadnieniami reprywatyzacji i mogłaby przyjechać na parę godzin do Gdańska? Demokracja nosi się w męskim garniturze?

A jednak partycypacja?

A co do samej debaty – szybko okazało się, że panowie włodarze tylko pobieżnie traktują demokrację na szczeblu samorządowym jako element swoich wypowiedzi. Kwestie samorządowe były raczej tłem do tego, by poużalać się na wszechobecną ksenofobię, nacjonalizm (w domyśle pełzający faszyzm) i na to, że teraz zapędza się młodzież do kin na „Smoleńsk”. No cóż, jedni wysyłają do kin na filmy z tezą, inni na debaty z tezą.

Przejdźmy jednak do tego, co nas najbardziej interesuje, czyli do słów prezydenta Szełemeja.

– Demokracja wymaga ciągłej troski – mówił na wstępie spotkania prezydent Wałbrzycha. – To jest tak, jak ze starzeniem się (…). Jeśli nie będziemy starości spowalniać, to będzie ona szybko postępować. W tym mentalnie. Podobnie, jeśli demokracji nie pielęgnujemy, to nieuchronnie w to miejsce pojawia się coś innego. Samorząd jest kuźnią kontaktu z obywatelem, człowiekiem; poprzez wybory, poprzez aktywność wspólnotową, we wspólnej przestrzeni publicznej. Kluczem jest pielęgnowanie relacji mieszkaniec – lider samorządu. Samorząd jest emanacją demokracji. My mamy, nie tylko w Polsce, ale w Europie i na świecie, zmęczenie demokracją. Co robić, żeby to powstrzymać?

No i później pozostali prezydenci mówili, choć krótko i ogólnikowo, między innymi o tym, jak ową demokracje samorządową pielęgnują. Prezydent Sopotu Jacek Karnowski od razu przyznał, że początkowo był przeciwnikiem wprowadzenia w mieście budżetu obywatelskiego (zwanego też partycypacyjnym). Ale jego pomysłodawcy, po pół roku starań przekonali go, że to fajna sprawa. No i budżet w Sopocie wprowadzono.

Sopot był pierwszym polskim miastem, w którym takie rozwiązanie zastosowano (2011), a jednym z jego pomysłodawców był mój znajomy, politolog dr Marcin Gerwin, który kilka lat temu tak wspominał w rozmowie ze mną owo wprowadzanie BO:

D.O.: Budżet obywatelski nie zaistniał w mieście z dobrej woli magistratu, prawda?
M.G.: Tak, pomysł wyszedł od nas. Jeszcze w poprzedniej kadencji szukaliśmy możliwości wprowadzenia go i korzystając z okazji zbliżających się wyborów spotkaliśmy się ze wszystkimi pięcioma kandydatami na prezydenta Sopotu. Okazało się, że czterech z nich było za budżetem obywatelskich. Niestety, wygrał ten piąty. Uruchomiliśmy więc plan B. Zwróciliśmy się do radnych, którzy w przed wyborami deklarowali poparcie dla budżetu obywatelskiego. I udało się. Radni przyjęli rezolucję, w której poparli wprowadzenie budżetu obywatelskiego, a potem powołana została komisja, która miała opracować jego zasady. Miało on wyglądać inaczej niż obecnie. Chcieliśmy, na przykład, aby odbywały się Fora Mieszkańców. Prezydent włożył jednak kij w szprychy i wystartował z budżetem obywatelskim w swojej wersji.”

Tak, chodzi o tego samego prezydenta, który tak dziś chwali owo partycypacyjne narzędzie aktywizacji społeczeństwa.

A co o budżecie obywatelskim miał do powiedzenia prezydent Gdańska, Paweł Adamowicz? Otóż mówił tak:

– Uczestnictwo obywateli nie może się kończyć na wyborach – przekonywał włodarz grodu nad Motławą. – Stąd pomysły ciągłej partycypacji, budżetu obywatelskiego, rad dzielnic, konsultacji społecznych, różnych rad, na przykład rady do spraw równego traktowania.

No to teraz przytoczę, co prezydent Adamowicz mówił w 2010 roku na łamach portalu MojaOrunia:

„Budżet partycypacyjny jest utopią i mitem, podnoszonym przez osoby, które często nie mają zielonego pojęcia o metodach zarządzania miastem. Każdego kto by chciał na ten temat poważnie porozmawiać, mogę zaprosić na tygodniową praktykę w Urzędzie Miasta. Aby zobaczył, o jakim poziomie złożoności mówimy. Budżet partycypacyjny może sprawdzić się być może w Szwajcarii, w Skandynawii, w tych społecznościach, których poziom świadomości, wyrobienia w sprawach publicznych jest zdecydowanie wyższy – i co ważne – w małych gminach. Nie polskich metropoliach, nie w Gdańsku. Przed nami nieco dłuższa droga. Mamy tylko dwadzieścia lat doświadczeń z demokracją lokalną!”

Tak że tak, ten tego… Uczymy się, co?

Polityka otwartych drzwi

Mam wrażenie jednak, że budżet obywatelski tu i ówdzie, jest wygodnym wytrychem w dyskusjach o lokalnej demokracji. Kiedy mówimy o zaangażowaniu mieszkańców, obywatelskiej aktywności, pobudzaniu lokalnych społeczności, budżet obywatelski – to, że w mieście istnieje takie narzędzie – zamyka sprawę i usta oponentom. A przecież form kontaktu na linii władza-mieszkańcy i aktywizacji tych ostatnich jest sporo, co widać w Gdańsku. Różnie bywa z jakością i wsłuchaniem się w głos ludu, ale tzw. wachlarz możliwości jest szeroki.

Tymczasem w Wałbrzychu na budżecie obywatelskim sprawa chyba się zamyka. Takie jest przynajmniej moje, być może powierzchowne, zdanie. Po prezentacji dość – trzeba przyznać – spójnych poglądów uczestników debaty na sprawy samorządu i całego świata, przyszedł czas na pytania z sali. Pozwoliłem sobie jedno takie zadać. Spytałem mianowicie prezydenta Szełemeja o to, jakie – poza budżetem obywatelskim – narzędzia stosuje w codziennym praktykowaniu partycypacji i demokracji samorządowej. W odpowiedzi usłyszałem, że poza spotkaniami w dzielnicach na temat budżetu obywatelskiego, spotyka się np. z uczniami szkół (bo w Wałbrzychu w głosowaniu na BO mogą brać udział już szesnastolatkowie).

– Poza tym każdego dnia spotykam się z kilkoma mieszkańcami miasta, bo drzwi do mojego gabinetu są zawsze otwarte. Można przyjść „z ulicy” – dodał prezydent.

I to tyle jeśli chodzi o narzędzia aktywizacji społeczeństwa. Potem włodarz Wałbrzycha „uciekł” w ogólniki o tym, że trzeba aktywizować ludzi do dobrych działań, bo ci co szanują demokrację mają mniej emocji [być może chodzi o motywację i energię do działania – D.O.], niż jej przeciwnicy.

No i tyle. Takie to było moje spotkanie z Romanem Szełemejem w Gdańsku szesnastego września, w piątek o godzinie jedenastej. Nie zamierzam jednak na tym poprzestać. Kiedy wybiorę się do mojego rodzinnego miasta za jakiś czas, nie omieszkam zajrzeć do Ratusza, żeby przekonać się, czy i dla mnie drzwi do gabinetu prezydenta będą otwarte.

***

Dariusz Olejniczak
Jestem rodowitym wałbrzyszaninem, a od 1995 roku mieszkam w Gdańsku. Pierwszą pracę jako dziennikarz podjąłem jeszcze w moim rodzinnym mieście, w tygodniku „Niezależne Słowo” (to było w roku 1990). Dziś nadal pracuję w mediach. Po latach pisania do ogólnokrajowych i lokalnych gazet przeniosłem się do internetu i współtworzę portal poświęcony żeglarstwu. Z wykształcenia jestem europeistą i socjologiem, a w swoich naukowych zainteresowaniach koncentruję się się na socjologii miasta, zagadnieniach kapitału społecznego i społecznych ruchach miejskich. Mam na koncie autobiograficzne opowiadanie z Wałbrzychem w roli głównej, pt. „Wałbrzych i inni”.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Dodano: 17 września 2016 11:20
`