Punkty PFRON w terenie - powiat wałbrzyski

Wałbrzych z oddali: Szaroburo i ponuro

21 października 2016 13:15. 21.04.2015. Filip Springer. fot. Jacek Zych / Dziennik Wałbrzych

 

Zrujnowany stadion „Górnika”, opuszczony hotel „Sudety”, zapuszczone podwórka, depresyjne teksty Trzeciego Wymiaru, ruiny Sobięcina, zamknięte kopalnie – taki mniej więcej obraz Wałbrzycha wyłania się ze stron książki Filipa Springera „Miasto Archipelag”. Dokładnie z sześciu i pół strony, bo tyle autor poświęcił na naszkicowanie reporterskiego krajobrazu miasta w liczącym ponad trzysta stron tomie.

Miasto Archipelag to projekt reporterskiej podróży Filipa Springera po dawnych stolicach województw. (…) Byłe miasta wojewódzkie nadal są ważnymi centrami życia gospodarczego i kulturalnego. Poszukiwania własnej, niezależnej drogi rozwoju często przynoszą tu nieoczekiwane i fascynujące rezultaty, którym poświęca się zbyt mało uwagi w mediach skupionych na stolicy. Trzydzieści jeden ośrodków tworzy archipelag możliwości, szans, frustracji i rozczarowań. Pozytywna energia i determinacja mieszają się tu ze zwątpieniem i rezygnacją. Miasto Archipelag często zamieszkują ludzie przekonani, że miejsce, w którym żyją, jest najlepsze na świecie. Opuszczają je ci, którym tę wiarę odebrała brutalna rzeczywistość.” – przeczytałem na internetowej stronie projektu, zanim jeszcze sięgnąłem po książkę Springera. A kiedy już przeczytałem i książkę, poczułem rozczarowanie. Poza tym chyba nic więcej. No, może jeszcze coś jakby przygnębienie…

REKLAMA
Punkty PFRON w terenie - powiat wałbrzyski

To, że Chełmowi autor poświęcił ze dwa razy więcej niż Wałbrzychowi, że równie obficie jak Chełm potraktował Słupsk czy Nowy Sącz, nie powinno mnie szczególnie irytować. W końcu to jego książka i jego ocena potrzeb i sytuacji. Poza tym miast do opisania było 31, więc Wałbrzych na szczególne względy liczyć nie powinien – nie jest przecież pępkiem świata. Ani nawet Polski.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

A jednak mi żal. Żal mi zmarnowanej, moim zdaniem, okazji do snucia o tym mieście dłuższej, pogłębionej opowieści. Żal dziesiątków odrębnych tematów, które spokojnie mogły rozrosnąć się do rozmiarów samodzielnych reportaży, a kto wie, może i książek. Tematów tych Springer, albo nie zauważył (w co nie wierzę), albo pominął je z braku czasu, miejsca w książce, ochoty czy pomysłu na zajęcie się nimi.

Jak sądzę, Springer chciał zrównoważyć depresyjne opisy architektury przedstawieniem sylwetki znanego w mieście społecznika Mateusza Mykytyszyna, ale czy naprawdę niemal połowę jednej z tych sześciu i pół wałbrzyskich stron musiał przeznaczyć na opis kariery edukacyjnej i zawodowej twórcy Fundacji Księżnej Daisy von Pless? Zaś co do depresyjnych opisów krajobrazu i nostalgicznych zajawek z przeszłości dalszej i bliższej, tych nie brakuje. I to jest właściwie główny obraz malowany przez autora „Archipelagu” – smuta i beznadzieja. Zresztą cała książka przesycona jest taką smutą i beznadzieją z nielicznymi fragmentami rzeczywistości pozwalającymi mieć nadzieję, że może te wszystkie miasta jeszcze mają przed sobą nowe dni chwały. Nadzieja to jednak krucha i niepewna. Zaryzykuję wręcz twierdzenie, że nie jest to książka do czytania jesienią, ani zresztą w długie zimowe wieczory, a i na wiosennym przednówku bym nie ryzykował.

Czy taka jest Polska B? Polska archipelagu miast zapomnianych, porzuconych? Springer przedstawił ten zapomniany kraj jednostronnie – znikąd nadziei. A jeśli już tli się jakaś nadzieja i są w mieście jacyś ludzie mierzący się ze przeciwnościami losy, to rzeczywistość i tak czytelników przytłacza. Z jednej strony wdzięczny jestem autorowi, że pisząc o Wałbrzychu nie pobiegł po jedynie słuszne informacje do Ratusza, że nie dał się zwieść zapewnieniom oficjalnej miejskiej propagandy – z drugiej żałuję, że postanowił skupić to, na czym skupiają się wszystkie opisujące to miasto ogólnokrajowe (i nie tylko) media. Wspomniał zatem i o upadłych kopalniach, i o biedaszybach, i o złotym pociągu. Klasyka, chciałoby się rzec. O tym, co w Wałbrzychu się zmienia, o ludziach zmieniających to miasto swoją pracą od podstaw, wspomina półgębkiem i jakby tylko z obowiązku.

To co przed chwilą napisałem, to nie jest przejaw drzemiącej we mnie osobowości borderline, ani innych groźnych chorób. Dobrze pamiętam, że sam zauważałem i opisywałem we wcześniejszych tekstach szare odcienie miasta i nazbyt hurraoptymistyczne opinie o Wałbrzychu, przestrzegając przed zbyt łatwym przyjęciem ich za pewnik i jedynie obowiązującą rzeczywistość. Z drugiej jednak strony wiem i pisałem o tym, że w mieszkańcach mojego rodzinnego miasta drzemie potencjał, z którego oni sami mogą zrobić jak najlepszy użytek. Bo co do tego, że ten potencjał jest i są możliwości jego wykorzystania, nie mam wątpliwości.

U Springera – może nie umiem czytać między wierszami, a może on w mieście zagościł zbyt krótko – tego spojrzenia poza ponury pokopalniany horyzont zabrakło. Wałbrzych jest dla niego o tyle egzotycznie interesujący, o ile może napawać się widokami szarzyzny i ruin, jakich pewnie mniej w Poznaniu czy Warszawie.

Szkoda. Pozostaje mieć jeszcze nadzieję, że wałbrzyszanie nie patrzą na swoje miasto przez szarobrudne okulary Filipa Springera. A może ktoś z Was opisze Wałbrzych od nowa?

***
Dariusz Olejniczak
Jestem rodowitym wałbrzyszaninem, a od 1995 roku mieszkam w Gdańsku. Pierwszą pracę jako dziennikarz podjąłem jeszcze w moim rodzinnym mieście, w tygodniku „Niezależne Słowo” (to było w roku 1990). Dziś nadal pracuję w mediach. Po latach pisania do ogólnokrajowych i lokalnych gazet przeniosłem się do internetu i współtworzę portal poświęcony żeglarstwu. Z wykształcenia jestem europeistą i socjologiem, a w swoich naukowych zainteresowaniach koncentruję się się na socjologii miasta, zagadnieniach kapitału społecznego i społecznych ruchach miejskich. Mam na koncie autobiograficzne opowiadanie z Wałbrzychem w roli głównej, pt. „Wałbrzych i inni”.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Dodano: 21 października 2016 13:15
`