Służba zdrowia leży. Leży konkretnie. Szczera rozmowa z lekarzem z wałbrzyskiego szpitala

1 września 2021 10:01. Fot. użyczona / Evanto Elements
To jest Nasz news

Do informacji, które tu opisujemy pierwsi dotarli reporterzy Dziennika Wałbrzych. Dziękujemy za to, że nas czytacie. Jeśli macie ciekawe informacje, lub byliście świadkami zdarzenia / wypadku – dajcie nam znać! Dziękujemy!

Ten system nie działa. Brakuje wielu rzeczy, jednak my dalej działamy, bo pacjenci cierpią – mówi w rozmowie z naszym reporterem jeden z lekarzy z wałbrzyskiego szpitala. Nasz rozmówca jest medykiem z ponad 10-letnim stażem. Większość swojej kariery zawodowej przepracował w Specjalistycznym Szpitalu imienia doktora Alfreda Sokołowskiego w Wałbrzychu. W placówce pracuje na kontrakcie, jak mówi, to jego świadomy wybór. Zgodził się anonimowo z nami porozmawiać, dlatego w rozmowie nie ma bezpośredniego odniesienia do oddziału, na którym pracuje.

Dziennik Wałbrzych: Kontrakt. Na czym on polega?

Lekarz: W skrócie, jestem firmą. Prowadzę jednoosobową działalność. Mam swój NIP, płacę za siebie składki ubezpieczeniowe, zdrowotne, ZUS. Wszystko ja odprowadzam. Tego nie robi szpital. I jako specjalista jestem do dyspozycji szpitala. Zobowiązałem się na konkretną liczbę godzin czy to w swoim oddziale, czy na SORze. W razie odpowiedzialności medycznej nie jest pozywany szpital, znaczy, pewnie będzie szpital, ale oni dadzą regres na mnie. Dlatego mam duże, prywatne ubezpieczenie. Urlopy niepłatne.

REKLAMA

DW: …czyli, jak każda firma jednoosobowa. Szewc czy kwiaciarka.

L: Tak samo.

DW: A to jest Twój wybór?

L: Tak. Po egzaminie specjalizacyjnym dostałem 50 złotych podwyżki. Nie była to pomyłka. Szpital przekonywał, że moje zarobki mieszczą się w przyjętych widełkach. To było pomiędzy 2900, a 3200 brutto.

DW: Na kontrakcie lekarz zarabia więcej?

L: Tak. Wtedy negocjuje się stawki. Stawka wynosi około 80 złotych za godzinę.

DW: Jak wyglądają dyżury lekarza na kontrakcie? Jeżeli przychodzisz w poniedziałek na godzinę siódmą to jak to wygląda?

L: To wychodzę o siódmej we wtorek i to jest dyżur. To każdy dyżur tak wygląda niezależnie od tego czy ktoś jest na etacie czy na umowie o pracę.

O siódmej jest odprawa, razem z ordynatorem analizujemy przypadki medyczne na poprzednim dyżurze, jaki jest plan dnia, idziemy na wizytę sprawdzić jak się czują pacjenci. Potem zgodnie z planem idziemy operować. Do godziny trzynastej, czternastej operujemy. Wypełniamy dokumenty. O 14.30 wszyscy idą do domu, za wyjątkiem lekarza dyżurnego. Wtedy ja wykonuje zabiegi popołudniowe, czyli zabiegi ostre.

DW: Poza wałbrzyskim szpitalem pracujesz w innym miejscu?

L: Kiedyś pracowałem we Wrocławiu. Tam dojeżdżałem. Przestałem, bo po całym dniu pracy musiałem jechać do Ikei i się przespać. Po prostu się przespać na parkingu, bo bałem się, że nie dojadę do domu.

DW: W czasie 24 h dyżuru lekarz ma czas zjeść czy odpocząć? Pewnie często słyszysz od pacjentów oczekujących na pomoc na SORze, że lekarz nie przyjmuje, bo akurat śpi.

L:  SOR to osobna historia. Tam jest najgorzej. Tam nie ma czasu nigdy na nic. Na oddziale znajduje się ten czas, aby zjeść czy odpocząć. Czasami jest jednak o to ciężko. To nie jest tak, że jak się chce jeść obiad o piętnastej to zawsze się je o piętnastej. To jest niemożliwe. Je się często w pędzie. Kiedyś dyżury były lepsze, chodzą takie legendy, że nawet można było poczytać książkę, posłuchać muzyki, no być, jak strażak w gotowości. Teraz dyżur to jest totalny zapiernicz.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

DW: To wynika z tego, że jest więcej pacjentów czy brakuje lekarzy?

L: Tylko tak. Kiedyś był oddział w Dzierżoniowie. Teraz nie ma. Obszar dzierżoniowski podzielono pomiędzy nas, a Świdnicę. Świdnica też ma taki nieelegancki sposób działania, bo potrafią odesłać pacjenta, tłumacząc, że nie mają na przykład damskiego miejsca. Tak, mało nas jest. Powinienem mieć co najmniej jednego kolegę do pomocy. Moglibyśmy dyżurować we dwóch. Przecież ja sam chodzę do operacji.

DW: Czyli sceny serialowe, że na operacji jest kilku lekarzy to fikcja?

L: To jest tylko w dzień, do czternastej. Brakuje rąk. Są zabiegi, które można robić samemu, ale jest to cięższe. My to robimy, bo się nauczyliśmy. W Niemczech czy gdzie indziej to jest niedopuszczalne. Tam dwóch operuje zawsze.

DW: Mówisz o tym, że dyżury są intensywne. W związku z tym czujesz większą presję? Godzisz się na to, bo czujesz odpowiedzialność wobec pacjentów?

L: Zależy od osoby, od lekarza. Ja przestrzegam tych procedur, bo wiem, że po coś są one stworzone.  Wiem, że to się może odbijać na pacjencie, że ten pacjent może trochę dłużej czekać, ale ja na przykład nie operuję po godziny dwudziestej trzeciej, o ile stan pacjenta tego nie wymaga. Dlaczego? Bo jestem zmęczony i wiem, że popełnia się więcej błędów. Dwudziesta trzecia godzina to jest moja szesnasta godzina pracy. Po szesnastu godzinach intensywnego biegania po szpitalu ja uważam, że nie jestem na tyle sprawny, aby robić zabieg. Oczywiście jeżeli zdarza się sytuacja, że zagrożone jest życie i zdrowie pacjenta to go robię.

Czasami nie operuję też dlatego, że nie ma miejsca. Zdarza się, że podczas dyżuru jest czterech chętnych do jednego bloku operacyjnego, czyli do jednego anestezjologa, który znieczula jednego pacjenta w tym samym czasie.

Blok jest jeden, jest siedem sal, ale działa tylko jedna. Dlaczego? Bo jest jeden anestezjolog, który w danym momencie może znieczulać jedną osobę.

DW: Anestezjolog z wałbrzyskiego szpitala, pewnie Twój kolega, który zmarł ostatnio pracował około stu godzin tygodniowo. To jest wykonalne?

L: Jest. Znam takie przykłady u nas w szpitalu. Jeżeli nie w jednym podmiocie medycznym, to kończą dyżur o siódmej w naszym szpitalu i jadą do innego. Ja jadę do domu, idę na spacer, ale to jest mój wybór.

Dlaczego lekarze to robią? Lubią? Czują większą misję od mojej? Może nie mają co robić w domu, może lubią zarabiać na sportowy samochód. Różny są pewnie powody. Ja mogę mówić tylko za siebie. Dziś jest tak, że jeżeli, gdzieś bym chciał iść, nie byłoby z tym problemu.

DW: Mógłbyś pracować bez przerwy…

L: Tak. Nie ma odgórnie dla lekarza kontraktowego czasu pracy, tak, jak kierowca TIRa ma tachometr. Mogę robić 31 dobowych dyżurów w miesiącu i nikt mi z tego powodu nic nie zrobi.

DW: Brakuje medyków. Zdarza się, że grafiki w szpitalu udaje się dopiąć tylko ze względu na koleżeńskie przysługi czy szacunek do przełożonych?

L: Tak. Jest to chore, ale tak to działa. Tak to działa głównie za sprawą naszego prezydenta (Romana Szełemeja przyp. red.), który trzymał ten szpital, to jest trochę jego dziecko, komu, jak komu, ale prezydentowi się nie odmawia, bo on dużo dla tego szpitala zrobił. Na SORze najciężej znaleźć dyżurnego, bo jest najwięcej pracy. Ludzie tam przychodzą non stop, w większości z przypadkami, gdzie nie powinni tam trafić, ale z racji tego, że nie mają, gdzie pójść to przychodzą na SOR. Wcześniej było tak, że luki na SORze były duże i pan prezydent prosił, i z szacunku dla jego osoby nie odmawiało się, albo między sobą dopinaliśmy grafik. To też uważam za patologię, że to się załatwiało na zasadach koleżeńskiej przysługi.

DW: Zdarzało Ci się, że zadzwonił znajomy i powiedział „przyjedź, bo potrzebujemy lekarza na dyżur”?

L: To był początek pandemii. Jeden z moich kolegów przyszedł do pracy i miał wynik dodatni testu na COVID-19. Cały oddział poszedł na kwarantannę. Ja byłem jedynym lekarzem, który mógł wziąć oddział i opiekować się ludźmi na oddziale. Byłem sam przez tydzień.

DW: Po odwołaniu Marioli Dudziak ze stanowiska dyrektor szpitala, gdy ktoś zadzwoni i poprosi o koleżeńską przysługę, i przejęcie dyżuru to zgodzisz się? Koledzy dalej będą to robić?

L: Myślę, że nie, bo zabrakło ogniwa scalającego, czyli pana prezydenta.

DW: …bo prezydent zrezygnował z koordynowania SORem.

L: Tak. Nie wiem, jakie były odczucia. Natomiast ja to odbieram, jako zamach na jego osobę, na jego działalność w naszym regionie. Myślę, że problemy kadrowe będą się pogłębiały, ponieważ na ten moment nie ma osoby, która mogła by mieć taki autorytet wśród nas, aby zachęcić nas do pracy.

DW: Może to zakończyć się zamykaniem oddziałów?

L: Tak.

DW: Ty pomyślałeś o zmianie miejsca pracy?

L: Już przed całą akcją z panią dyrektor pojawiła się u mnie myśl, że więcej chyba nie będę dział, tak jak działam. Z prostej przyczyny. Brak dodatku covidowego, którego nie otrzymaliśmy od zwolnionej pani dyrektor. Stało się tak, bo podobno nie mieliśmy kontaktu z zakażonymi. Tylko się zastanawiam co z tymi ludźmi, których operowałem w kosmicznym skafandrze w niemiłosiernym upale. Jeżeli to nie było narażenie na COVID, to nie wiem co to było. Także te pieniądze mi się nie należały. Nie mieliśmy tego dodatku covidowego, o którym wszyscy mówili.

Ludzie, którzy pracowali na SORze ten dodatek mieli z automatu. Pacjent, który był przez chwilę na SORze narażał jego personel, dodatek był. U mnie ten sam pacjent leżał trzy, cztery doby, ja go operowałem i mi dodatek się nie należy.

DW: To o jakiej zmianie myślisz?

L: Mniej godzin. Być może przejście do sektora prywatnego.

DW: Twoim zdaniem ten system kiedyś się załamie?

L: Uważam, że on już się załamał. To co teraz jest to są jakieś podrygi, rozpęd maszyny. Ten system nie działa. Brakuje wielu rzeczy, jednak my dalej działamy, bo pacjenci cierpią.

DW: …mówisz o misji.

L: …trochę tak, jest to misja, ale nawet największym misjonarzom ta misja się kończy, bo rząd, wyższe organy nas nie wspomagają. Medycyna jest dziś w tle. Teraz nie ma ludzi na zastępstwo. Nie ma nowych lekarzy. Służba zdrowia leży. Leży konkretnie. Działa tylko dlatego, że są takie osoby, jak pan prezydent, może trochę ja, choć ja jestem innej daty. Nowi lekarze, o ile znajdują się tacy, są już zupełnie innym pokoleniem, mają inny system wartości, to jest dla nich praca, a nie misja. Bardziej walczą o swoje prawa, komfort i uważam to za dobre.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Dodano: 1 września 2021 10:01
`