Nie ufać pierwszemu wrażeniu. Zawsze to sobie powtarzam. Po zetknięciu z jednym numerem z płyty "The Plague Within" było ono bardzo dobre. Potem osłabło. Ale nie na tyle, aby 14. dzieło Anglików jakoś mocno skrytykować.
Press release do albumu Paradise Lost zaczyna cytat z Arystotelesa, który po naszemu mniej więcej leci tak: „Właśnie w najmroczniejszych dla nas czasach, trzeba się skupić na tym, by dostrzec światło”. Muzycy pewnie nie przyznają się do tego, choćby pasy z nich darli, ale podejrzewam, że doszli do wniosku, że preferowane przez ponad 15 lat flirtowanie ze zlepkiem gotyckiego metalu, doomu czy atmosferycznego rocka, nie ma sensu i niczego ciekawego nie wniesie. Fakt, płyty z minionej półtorej dekady miały jakiś tam poziom przyzwoitości, ale nie były w stanie na dłużej przy sobie zatrzymać słuchacza. Od lat w metalu trwa trend na powrót do starej szkoły. Paradise Lost bronili się przed nim. Nie obronili się jednak do końca i powinni się z tego cieszyć. Bo choć „The Plague Within” nie wywołuje takich emocji i nie ma takiej magii, jak albumy z czasów najlepszych, to chwilami słucha się tego materiału niemal w ekstazie. Czegoś takiego dawno przy ich wydawnictwie nie czułem.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Chyba wiem, skąd ten flirt z oldschoolem. Greg Mackintosh wspaniale od paru lat cieszy nasze uszy death metalem starej szkoły w Vallenfyre. Nick Holmes zaś nie tak dawno miał w starej szkole zaległy sprawdzian z growlingu, który przeprowadzili mu panowie z Bloodbath. Czemu więc nie przenieść trochę tych doświadczeń do Paradise Lost? Dobry tok myślenia. Aczkolwiek niech nikogo nie zmyli świetny, doomowy „Beneath Broken Earth”. Płyta nie jest wędrówką do czasów jedynki i „Gothic”, raczej nawiązaniem do „Shades Of God”, może trochę „Icon”. Greg i Aaron Aedy dosypali troszkę piasku do gitary, ale nie zapomnieli też o krystalicznie czystych, melodyjnych, bosko „jęczących” riffach. Zaś „gary” Adriana Erlandssona brzmią bardzo przekonująco organicznie. Tego naprawdę dobrze się słucha. Nick growluje na pewno nie z taką mocą i pasją, jak ponad 20 lat temu, ale w takim „Punishment Through Time” (kojarzy się z Celtic Frost) albo „Sacrifice The Flame” wypada więcej niż dobrze. Pochwalić należy też producenta, Jaime Gomeza Arellano (m.in. Ghost, Ulver, Cathedral), bo to dzięki niemu spotkanie z tym materiałem niesie ze sobą tyle przyjemności.
Jak wspomniałem, po usłyszeniu „Beneath Broken Earth” zapaliłem się i już uszami wyobraźni słyszałem album w stylu i na poziomie dwójki i trójki Paradise Lost. Nie oszukujmy się, takiej siły rażenia „The Plague Within” nie ma. Jednakże jest to z pewnością najlepsza płyta, jaką Anglicy nagrali w XXI wieku. Najrówniejsza i najlepiej odświeżająca pamięć o tym, jakie delikatesy dostawaliśmy od Paradise Lost prawie ćwierć wieku temu.