Mówię do Was, pogrążeni w żałobie wielbiciele Klaxons. Jeżeli ktokolwiek mógłby osłodzić Wam smutne czasy rozstania, to chyba tylko panowie z Django Django.
Może w Polsce nie są zbyt popularni, ale na Wyspach Brytyjskich trzy lata temu wywołali nie lada zamieszanie i zdobyli nominację do Mercury Prize (zawczasu dodam, że ich nazwa nie nawiązuje do filmu Quentina Tarantino). Django Django uwielbiam za bluesujące, uzależniające kawałki z „Default” i „Life is a Beach” na czele. Nowy krążek londyńczyków – „Born Under Saturn” – jest utrzymany w innym stylu. Początkowo byłam nim zawiedziona. Po pierwszym odsłuchu miałam wątpliwości, czy kiedykolwiek do niego wrócę. Do czasu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Na pierwszy rzut oka longplay przypomina dziesiątki neopsychodelicznych prób, które bez przerwy powstają w Wielkiej Brytanii i Australii. Kolejne piosenki wydają się miałkie i cukierkowe. Jednak z czasem można dostrzec ich atuty, zapewne podczas koncertów sprawdzą się jeszcze lepiej. Muzycy z Django Django radzą, by nie traktować albumu jak jednolitego dzieła konceptualnego, bliżej mu do mikstejpu, zbioru luźno powiązanych idei. Kawałek „Shake and Tremble”, wzbogacony wstawkami rodem z westernów, spodoba się fanom Klaxons. Jeżeli wolicie klimaty Hot Chip, radzę sięgnąć po numer „Shot Down” oraz dyskotekowy singel „First Light”. Pewnym zaskoczeniem jest styl „Reflections”, murowanego hitu w zestawie. O ile za czasów debiutu Django Django eksperymentowali z afrykańskimi bębnami i ukulele, tutaj sięgają po kraftwerkowe automaty, dorzucają do nich jeszcze solówkę na saksofonie. Właściwie każdą piosenkę można streścić jako przystępną, taneczną i nieco infantylną. Od reguły odbiega jedynie „Break The Glass”, numer bardziej ambitny, ze świetnym przejściem od gitarowego grania do house’u.
Londyńska formacja drugim krążkiem raczej nie odkryje Ameryki, o pozłacanych statuetkach też może zapomnieć. Podobne kawałki od ładnych kilku lat możemy znaleźć na albumach Tame Impala. „Born Under Saturn” nie jest wydawnictwem dla każdego, amatorów gitarowego grania po prostu zamęczy. Jednak jeśli lubicie leniwe, wakacyjne kawałki, a nazwa Django Django zaintrygowała was w składzie pewnego dużego festiwalu, dajcie im szansę.