Dekomunizacja ulic po wałbrzysku. Czy każdy „komunista” to komunista?

28 listopada 2016 06:00. tekst: dr hab. Maksymilian Stanulewicz, Wydział Prawa i Administracji UAM, fot. Jacek Zych / Dziennik Wałbrzych

Tematy: 


W początkach października media obiegła informacja o planowanej przez Radę Miasta zmianie niektórych nazw ulic Wałbrzycha, co stanowić ma wykonanie obowiązujących przepisów ustawy z dnia 1 kwietnia 2016 r. o zakazie propagowania komunizmu lub innego ustroju totalitarnego przez nazwy budowli, obiektów i urządzeń użyteczności publicznej (Dz. U. 2016 poz. 744). Na podstawie zarządzenia Prezydenta Wałbrzycha dr Romana Szełemeja, nazwom wałbrzyskich ulic przyjrzeć się ma specjalny zespół, który do końca marca 2017 r. chce opracować konkretne propozycje. Z doniesień medialnych wynika, że zmianie ulec mają nazwy czy też patroni aż 32 ulic: Buczka, Duracza, Rabiegi, Kosteckiego, Barbusse’a, Sawickiej, Kochanka, Lewartowskiego, Piotrowskiego, Dubois, Kunickiego, Bardowskiego, Pietrusińskiego, Ossowskiego, Limanowskiego, Kubeckiego, Pstrowskiego, Kostrzewy, Czeredziaka, Daszyńskiego, Okrzei, Kasprzaka, Koszarka, Pługa, Kani, Proletariacka, Bohaterów Pracy, Dąbrowszczaków, Hercena, Grabowskiej, Drzymały, Langera i Gagarina.  

Wspomniana ustawa od momentu jej uchwalenia budziła skrajne emocje, do czego przyczyniły się również anegdotyczne wręcz informacje z innych części Polski, gdzie w swoiście pojmowanym szale dekomunizacyjnym radni w nazwach zwyczajowych ulic czy skwerów (ul. Dworcowa czy ul. Szklarniowa) dopatrywali się rosyjskich nazwisk sowieckich funkcjonariuszy. Można się tylko zadumać nad zbieżnością daty uchwalenia aktu prawnego i pewnych ludzkich zachowań ale może lepiej spuścić nad tym zasłonę miłosierdzia. Tym bardziej, że propozycje zespołu wałbrzyskiego, idące po myśli  ustawodawcy, któremu przecież nadaje się walor racjonalności, są równie kontrowersyjne.

Nie wchodząc w szczegółowe analizy stwierdzić należy, że ustawa jest klasycznym wyrazem „zero – jedynkowego” postrzegania historii, zwłaszcza okresu powojennego. Na dodatek trudno w niej doszukiwać się śladu jakiejkolwiek refleksji nad skomplikowanymi dziejami narodu polskiego czy minimalnego choćby szacunku dla lokalnych tradycji.

REKLAMA

Bo co np. zrobić z prof. inż. Piotrem Zarembą, patronem Ulicy Trasa Zamkowa w Szczecinie, wybitnym architektem i urbanistą, pierwszym prezydentem powojennego Szczecina z nadania Rządu Jedności Narodowej, człowieka zasłużonego dla rozwoju miasta i regionu, a także polonizacji Ziem Odzyskanych? Przecież w PZPR był aż do 1979 r., a Szczecin rozwijał i rozbudowywał, inicjując powstanie w nim wielu wyższych uczelni, w okresie Polski Ludowej. Tymczasem jego młodszy brat, Paweł, był współpracownikiem Wolnej Europy i paryskiej „Kultury”, zaś starszy – Jerzy – jako szef sztabu Brygady Karpackiej, pozostał na emigracji.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Z kolei dla włodarzy Warszawy niepożądanymi patronami są Dąbrowszczacy czyli członkowie Brygad Międzynarodowych, bijący się w obronie republiki w hiszpańskiej wojnie domowej lat 1936 – 1939. Na wałbrzyskiej liście jest ich dwóch: Antoni „Antek” Kochanek (poległ pod Alamdrones) i Józef Kostecki vel Kolorz (zginął nad Ebro). W Hiszpanii mają oni status kombatantów tymczasem w Polsce, od początku lat 90, traktuje się ich jako kolaborantów (czego?), a w najlepszym razie – przestępców, którzy naruszyli zakaz służby w obcym wojsku. Jednocześnie, ci sami, którzy postulują dekomunizację żołnierzy Brygad Międzynarodowych często, wręcz z nabożnym zachwytem, mówią o generale Franco, a jego krwawą rozprawę z republikanami, w których wymordowano ok. 200 tysięcy ludzi, uznają za słuszną i sprawiedliwą. Można tylko smutno skonstatować, że to właśnie Dąbrowszczacy są dziś „żołnierzami wyklętymi”.

Podobny zgryz mają władze Katowic, które planują zmianę nazwy Ronda im. Gen. Jerzego Ziętka. A to dla Ślązaków postać ikoniczna. Był bowiem legendarny Jorg powstańcem śląskim, działaczem plebiscytowym i autonomicznym, wreszcie „łagiernikiem”, któremu armia Berlinga uratowała życie. A na Śląsku kochają go nie za to, że był  generałem ludowego Wojska Polskiego, działaczem partyjnym i państwowym w okresie Polski Ludowej i nie za Stalinogród ale za to, że jako wojewoda śląski przyczynił się do spektakularnego rozwoju gospodarczego, kulturalnego i społecznego Górnego Śląska w latach 60 i 70. To też jest ważna część opowieści o Polsce.

Tymczasem propozycje zespołu prezydenckiego to klasyczne pomieszanie z poplątaniem na zasadzie wolnych skojarzeń. Ma się wrażenie, że jedynym kryterium w sporządzaniu tej listy był „socjalizm” i szerzej „lewicowość”. Tym samym, propozycje zespołu wpisują się w szerszy kontekst, którym jest przejmowanie w tzw. narracji historycznej wyłącznych zasług w dziedzinie niepodległości przez obóz prawicowo – konserwatywny z jednoczesnym spychaniem lewicy w niebyt historyczny. Jest to manipulacja na wielką skalę, której efekty będziemy odczuwać przez lata.

Należałoby zatem zadać członkom zespołu pytanie dlaczego na tej liście znajduje się np. Bolesław Limanowski, szlachcic kresowy, emisariusz Mierosławskiego na Litwie w 1861 r., zesłaniec, współzałożyciel PPS, wybitny demokrata i człowiek czynu niepodległościowego, patron Józefa Piłsudskiego i pionier polskiej socjologii? A co z Aleksandrem Hercenem? Usunąć go za to, że był Rosjaninem? Przecież to był wielki przyjaciel Polski, zaciekły wróg caratu (ze wzajemnością zresztą), liberał i demokrata, londyński wydawca, demaskującego korupcję i samodzierżawie w Rosji „Kołokoła” („Dzwonu”), którego w carskich sferach urzędniczych bano się bardziej niż samego cara. W tym kontekście można również zapytać o to czym zawinił Juriji Gagarin? Chyba tylko tym, że będąc pierwszym człowiekiem w kosmosie był jednocześnie pilotem Armii Radzieckiej.

Wątpliwości budzi także obecność na liście „Wielkiej Czwórki” Proletariatczyków czyli Pietrusińskiego, Bardowskiego, Ossowskiego i Kunickiego, podobnie jak i całego I Proletariatu Waryńskiego. Można oczywiście dyskutować ile w tym było socjalizmu a ile patriotyzmu ale to właśnie ich szubienice były pierwszymi narzędziami kaźni Polaków w zaborze rosyjskim od czasów powstania styczniowego. Jeśli ktoś proponuje dekomunizację Waryńskiego i Proletariatczyków nic nie wie o historii Polski II poł. XIX w. i rewolucyjnej stronie ruchu pasywistycznego czyli organicznikowskiego, który sprzeciwiał się ugodowości narodowców i konserwatystów.

Zupełnym za to nieporozumieniem jest dekomunizowanie Ignacego Daszyńskiego, Stefana Okrzei i Stanisława Duboisa. Owszem, wszyscy trzej byli socjalistami (dla dekomunizatorów to obelga prawie) i wybitnym synami naszej Ojczyzny. O premierze Daszyńskim, twórcy pierwszego rządu niepodległej Polski, tzw. rządu lubelskiego, słyszał każdy, kto choć trochę interesuje się historią. Z kolei Stefan Okrzeja, cioteczny dziadek premiera Jana Olszewskiego, był działaczem Organizacji Bojowej PPS, uczestnikiem zamachu na oberpolicmajstra Karla Nolkena, w trakcie którego został schwytany i skazany na śmierć. Życie Stanisława Duboisa z kolei, to gotowy materiał na wielki fresk historyczny: żołnierz Niepodległej, powstaniec śląski i uczestnik wojny bolszewickiej, twórca Towarzystwa Uniwersytetów Robotniczych (TUR) i Czerwonego Harcerstwa, skazany w procesie brzeskim, a mimo to żołnierz Września, bo jak pisał wtedy poeta „są w Ojczyźnie rachunki krzywd – obca dłoń ich nie przekreśli – ale krwi nie odmów nikt”. Uwięziony w Auschwitz, był członkiem konspiracji rotm. Pileckiego i został rozstrzelany w 1942 r. Obaj, i Okrzeja i Dubois, dali świadectwo patriotyzmu własnym życiem i krwią. Tym bardziej należy im się cześć i pamięć.

Przykłady powyższe wskazują do czego może prowadzić nadgorliwość połączona z ignorancją i brakiem wrażliwości historycznej, zwłaszcza na szczeblu lokalnym. Bez wątpienia osoby pokroju Teodora Duracza nie zasługują na to, by być patronami wałbrzyskich placów i ulic. Jednak nie można w zapędach poprawiania historii ignorować faktów bo wtedy brniemy w śmieszność jak swego czasu włodarze Poznania, którzy „zdekomunizowali” ul. J. Dąbrowskiego poprzez wstawienie H. Tym sposobem z legendarnego „Łokietka” Sybiraka i komunarda uczynili bohatera hymnu narodowego.

[dr hab. Maksymilian Stanulewicz,
Wydział Prawa i Administracji UAM]

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Dodano: 28 listopada 2016 06:00
`