Daniel Klamecki. W 1985 roku przeżył wybuch metanu w KWK Wałbrzych

22 grudnia 2018 11:50. Daniel Klamecki. 22 grudnia 1985 roku przeżył eksplozję metanu w KWK Wałbrzych. Fot. Jacek Zych / Dziennik Wałbrzych

Tematy: 


W nocy z 20 grudnia 2018 roku 13 górników – w tym 12 z Polski – zginęło, a 10 zostało rannych w następstwie wybuchu metanu w kopalni węgla kamiennego CSM w Karwinie koło Ostrawy w Czechach. Do podobnej tragedii doszło 33 lata temu w Wałbrzychu, gdzie na skutek wybuchu metanu zginęło 18 górników. Ośmiu udało się przeżyć. Rozmawialiśmy z jednym z ocalałych górników. Jego wspomnień nie zatarły ponad trzy dekady, jakie upłynęły od tamtych dramatycznych chwil.

– Uciekaliśmy w niemal całkowitej ciemności. Zapylenie było tak duże, że żeby utrzymać kierunek, trzymaliśmy się lin podtrzymujących taśmy górnicze biegnące wzdłuż chodnika. Pod nogami czuliśmy ciała tych, którzy zginęli. Kto wie, może to, że ich nie widzieliśmy, pomogło nie wpaść w panikę i uratowało nam życie?

Daniel Klamecki był jednym z dwudziestu sześciu górników, który 22 grudnia 1985 roku pracowali przy udrażnianiu chodnika, zasypanego węglem zbierającym się z uszkodzonego dzień wcześniej przenośnika.

REKLAMA

– Naniosło tego węgla już pod sam strop. Miejsca było tak mało, że nie mogliśmy używać łopat, tylko rękoma, jeden za drugim, wygrzebywaliśmy węgiel i kamienie, podając jeden drugiemu, do tyłu. Dalej już łopatami, ale kilku pierwszych, półleżąc, odgrzebywało urobek rękoma i przesuwało do tyłu nogami.

Wybuch nastąpił prawdopodobnie od iskry z pantografu małej lokomotywy elektrycznej. Ci, którzy byli bliżej, nie mieli szans. Zabiła ich temperatura dochodząca do 1000 stopni Celsjusza i natychmiastowa absorbcja tlenu z powietrza przez spalający się gaz. Przeżyli ci, którzy pracowali w tych najgorszych warunkach, przy samym zwałowisku

– Huk i gorący, palący powiew. Jakby ktoś żywym ogniem przejechał po skórze. Zadziałał instynkt i setki razy powtarzane przykazanie, żeby aparat ucieczkowy mieć zawsze w zasięgu ręki. Wybuch, zanim wypalił się tlen, wtłoczył w naszą część chodnika ścianę gorącego powietrza. To nas uratowało.

Górniczy aparat ucieczkowy AU9 aktywowało się przez głęboki wydech powietrza do ustnika. To fala gorącego, wymieszanego z metanem powietrza wtłoczonego do zasypanego chodnika o niewielkim przekroju pozwoliła górnikom na nabranie powietrza do płuc i aktywowanie aparatów.

Na ucieczkę mieli nie więcej niż godzinę. Na tyle wystarczała chemia w aparacie, zamieniająca wydychany dwutlenek węgla na tlen. Z każdym oddechem bardziej gorący, z każdą minutą co raz mniej energetyczny. Do przejścia mieli kilkaset metrów całkowicie zapylonego chodnika. Szli przerażeni, co chwilę potykając się o ciała, mijając feralną lokomotywę z poparzonym, ale wciąż żywym maszynistą w środku.

– Od pierwszych napotkanych górników wzięliśmy nowe aparaty i wróciliśmy po maszynistę. Potem odtransportowali nas pod szyb. Półnadzy, w lodowatym powietrzu ciągnącym z góry nie czuliśmy zimna. Wyjechałem na górę, poszedłem do łaźni.. o obudziłem się w karetce. Tyle pamiętam.

Przez te wspomnienia Daniel Klamecki pół roku przyjmował leki na uspokojenie. Nie jadł, nie spał. Ale wrócił do pracy. Żeby zarabiać, ale że po to, żeby zabić demony.

– Musiałem na nowo przejść badania i szkolenia, między innymi z aparatem ucieczkowym. Kilka razy próbowałem, ale za każdym razem wracał unoszący się wszędzie zapach zwęglonych ciał. Długo trwało, zanim się przełamałem.

Daniel Klamecki podkreśla, że poza ogromnym szczęściem uratowało dobre przygotowanie i szkolenia. Wpajane po wielokroć zasady bezpieczeństwa. Dziś wciąż pracuje pod ziemią. Oprowadza turystów po podziemnych labiryntach Osówki – wykutych w skale kilometrach hitlerowskich sztolni nieopodal Głuszycy. Do końca życia nie zapomni 22 grudnia 1985 roku.

***

Do tragedii doszło 671 metrów pod ziemią. W jednym z chodników konserwowano urządzenia do transportu urobku. Do naprawy zaangażowano 26 górników. W bardzo krótkim czasie pod stropem nagromadziła się ogromna ilość metanu. Niestety, czujniki tego feralnego dnia nie zareagowały. Chwilę później doszło do potężnego wybuchu.

Górnicy, którzy znaleźli się w jego zasięgu nie mieli szans, by przeżyć. W chodniku, którego wysokość nie przekraczała 1,5 metra wysokości podczas wybuchu temperatura wzrosła do ponad 2600 stopni Celsjusza, a ciśnienie przekroczyło 10 atmosfer. Ogień wypełnił szczelnie cały korytarz. Potężna fala uderzeniowa zmiotła wszystko na swojej drodze.

Najstarszy z poległych górników miał 42 lata. Najmłodszy – 18. Kilku górników uratowało się z tragedii dzięki załamaniom chodnika. Ciało jednego odnaleziono kilkaset metrów od miejsca tragedii. Z powodu braku aparatu ucieczkowego udusił się pyłem węglowym.

Po kilkunastotygodniowym śledztwie specjalna, rządowa komisja ustaliła, iż przyczyną wybuchu była iskra z pantografu elektrowozu. Jako pośrednie przyczyny wskazano rażące zaniedbania w wentylacji chodnika oraz działaniu mierników metanu. Winni tragedii zostali ukarani dyscyplinarnie.

W tragedii 22 grudnia 1985 roku zginęli:

  • Jan Bielicki (38 lat)
  • Władysław Bancewicz (18 lat)
  • Józef Czertarski (26 lat)
  • Zygmunt Garnkowski (28 lat)
  • Bogusław Haręża (21 lat)
  • Janusz Juda (40 lat)
  • Andrzej Kratiuk (28 lat)
  • Henryk Mazurkiewicz (42 lata)
  • Artur Mićko (19 lat)
  • Zdzisław Siergiej (26 lat)
  • Paweł Słomski (23 lata)
  • Ryszard Szreiter (34 lata)
  • Ryszard Sądzyński (23 lata)
  • Zygmunt Słowikowski (39 lat)
  • Mirosław Sznajder (27 lat)
  • Roman Staśkiewicz (18 lat)
  • Tadeusz Wowk (24 lata)
  • Jacek Wiśniewski (21 lat)

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Dodano: 22 grudnia 2018 11:50
`