Szlify zdobywała u Bonobo i Flying Lotusa. Ten pierwszy odpowiadał za produkcję debiutu wokalistki, „Lost Where I Belong”. Na swym drugim albumie Triana wróciła do swej miłości do soulu i oddycha pełną piersią. Krążek skrywa skrzące się, wibrujące, kolorowe piosenki. Organiczne, z chórkami, bogate i mocno brytyjskie. Andreya przyznaje się do inspiracji Lauren Hill, ale wspólnych elementów można szukać też z Palomą Faith (czego m.in. „winowajcą” odpowiedzialny za brzmienie Matt Hales) czy Adele. Głos artystki ze swą chrypka przypomina z kolei chwilami Amy Winehouse.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W piosenkach Triany nie ma jednak smutku, goryczy. Angielka raczej zaraża pozytywną energią, zachęca do wspólnego śpiewania. Nie brakuje tu rytmicznego, skłaniającego do zabawy, natchnionego klaskania dopełnionego to stanowczym fortepianowym aranżem („Gold”), to funkującym burczeniem („Keep Running”). Niemniej najczęściej jest melancholijna, balladowa i niezwykle ciepła („Song for a Friend”) a czasem lekko hollywoodzka („Everything You Never Had Pt. II”).
Gdyby oceniać „Giants” jako niezależny byt, można się bez zająknięcia zachwycać. Piękne, bogate brzmienie, ładne melodie, odpowiednia dawka mocy, szczerość, autentyczność, znakomity głos. Słucha się tej płyty z nieskrywaną przyjemnością i ciężko doszukać się wad. Trzeba jednak przyznać, że druga płyta artystki nie proponuje niczego nowego, oryginalnego, ponadprzeciętnego. To popowy soul wysokiej jakości, jednak bez wybitnych kompozycji mogących zagrażać pozycji Adele czy naturalnej charyzmy i żaru, które mogłyby wypełnić tęsknotę po Amy Winehouse.