Tematy: felieton
Z demonstracjami mam generalnie problem, bo zazwyczaj jestem potwornie zażenowany wystąpieniami liderów oraz hasłami, które trzeba skandować, ale bóg mi świadkiem, że chciałem pójść dziś pod sąd. Nie tylko z reporterskiego obowiązku. W Polsce dzieją się rzeczy ważne, tak ważne, że nie można komentować ich siedząc w fotelu przed komputerem. Trzeba być.
Fotografując słuchałem tego, co ze schodów przy Słowackiego wykrzykiwano do zgromadzonych poniżej, a przez to, że patrzyłem na to z pewnego dystansu, zobaczyłem bardzo wyraźnie w jakiej to wszystko odbywa się poetyce, w której pełno było słów typu mury, kraty, druty kolczaste, ognie i pożogi, płomienie i na ramię broń.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Tak mi się to wszystko wydało patetyczne, sentymentalne i staroświeckie, że pomyślałem, że dopóki nie zmieni się słownictwo, jakiego używamy, by mówić o otaczającej nas rzeczywistości, to w tym kraju nic nie drgnie.
Jakie zatem powinny to być słowa? Ano, nie wiem, może to jest jakaś przestrzeń do dyskusji właśnie.
Może takie, jakie zobrazowano w socrealistycznych rzeźbach pod Pałacem Kultury i Nauki: kielnia, książka, mapa świata, plan domu.
Albo inne: szacunek, przyzwoitość, praca, edukacja.
Nie wiem. Ale wiem, że jest do odwalenia ogromna robota. I że nie zastąpi się jej demonstracjami i patetycznymi hasłami. I że nie można się dłużej od niej migać.